Blu Lagoon i spółka

Odwiedzili mnie ostatnio przyjaciele. Wymieniam z imienia i nazwiska, bo domagali się tego mocno. Katarzyna Ładny i Tomasz Indyk. W skrócie Kasia i Tomek. I wiecie co? Było czadowo. 

Przypomnieli mi czemu znalazłam się na Islandii. Zachwycili się nią na nowo i świeżo. Wleźli na wulkan i podjechali pod lodowiec. Jedno drugiemu założyło lodowy pierścionek na palec, składali zgodnie dłonie w kształt serca przy zachodzącym słońcu, a w najostrzejszym islandzkim wietrze zwiedzali czarne plaże i wygrzewali ciała w gorących źródłach. Ale wszystko po kolei.

Wybujali się jak na huśtawce, prawie do porzygu, na promie Herjolfur, by poczuć islandzkie 3 metrowe fale na własnych, polskich ciałkach. Poczuli też deszcz i wiatr, ale i nieśmiałe promienie słońca i spokój, który docenia się tak wyraźnie w kontraście do zwyczajowej pizgawicy. Wspięli się na najstromszy klif Vestmannaeyjar -Heimaklettur, by podziwiać coroczne, tradycyjne ściąganie owiec ze skalnych przepaści. Wieczorem popili mocniejszego, wygrzewającego trunku, który też zdaje się smakować lepiej, z akompaniamentem deszczu i wiatru za oknem. 

Pokazałam im pole golfowe wchodzące w ocean i cypelek, na którym zwyczajowo roi się od maskonurów. Oto właśnie jaskrawe kolorki Islandii. 

Pojechali też do Viku, gdzie śladem Justina Biebera, chciałam wraz z Tomkiem zadeptać słynny wrak samolotu na czarnej plaży. Okazało się, że spacer w dwie strony to 7 km marszu. Niby luz, ale z wiatrem, który pozwala poruszać się tylko tunelem powietrznym, wytyczanym przez osobę z przodu, przemienia się to łatwo w wysiłek dwukrotnie większy, a nawet ponadludzki. Daliśmy radę, było ciężko, pomagał Michael Jackson i jego wietrzna Earth Song oraz mnogość frajerów, którzy targnęli się na tę wyprawę, tak jak i my. W drodze, z której widać tylko czarny niekończący się żwir spędziliśmy 2 h, przy wraku samolotu 10 minut. Słowo wiało nie oddaje tego, co faktycznie się tam działo. 

Mnie osobiście bardziej inspirowały dźwięki wygrywane na wraku samolotu przez huragan, niżli sam aeroplan. Niedługo potem okazało się, że na tej trasie w zeszłym roku zginęła dwójka młodych turystów. Zabiła ich hipotermia, której nabawili się w nagłym sztormie śnieżnym, kilkadziesiąt metrów od parkingu. My mieliśmy więcej szczęścia. Na pamiątkę silnego wiatru wyhodowaliśmy z Tomkiem po opryszczce. 

Pojedliśmy też ryb, największego skarbu islandzkiej kuchni. W restauracji, ale i z lunchboxa na stacji benzynowej. Podgrzaliśmy rybkę elegancko i do sucha w mikrofali, w którą wyposażona była stacja, a w fakt który, Kasia i Tomek nie mogli uwierzyć. Wypiliśmy też kawę z autobusu przerobionego na kawiarnię, gdzie mieszkały dwie wesołe kobiety z Ameryki i kotek bez nóżki. Tu jest świat, tu jest życie powtarzali zgodnie Kasia i Tomek. 

W nagrodę dostali piękny, różowo-krwisty zachód słońca odbijający się w ciemnej tafli jeziora polodowcowego. Niebieskość małych gór lodowych na wodzie pięknie grała z tymże, wyczekiwanym światłem golden hour. Widzieli też głowy dwóch fok beztrosko nurkujących w mroźnej wodzie Jökulsárlón. Wodospady i tęcze powoli przestawały robić na nich wrażenie. 

W aucie zamiast Björk czy Sigur Ros, słuchaliśmy polskiego hip-hopu i mądrości Kasi Nosowskiej. Mieliśmy szczęście przemierzać islandzkie drogi legendarnym i fotogenicznym Suzuki Jimny w kolorze złota. Dojechał on także do Reyinsfjary. Plaży w otoczeniu bazaltowych słupków, na której fotografowałam się po zeszłorocznej imprezie sylwestrowej z ukochanym Billym. 

Tym razem rodacy z Viku ugościli nas, aż miło, rozrzucając materace na drewnianej podłodze starego domu kultury Eyrarland, niedaleko słupkowej plaży. Tenże budynek przejęli od Iokalsów. Grają w nim muzykę, oglądają filmy na projektorze i ćwiczą jogę, czyli robią wszystko, żeby z godnością przetrwać długie, wietrzne, zimne islandzkie wieczory. 

Następnego dnia przy latarni Dyrhólaey Tomek starał się tańczyć jak wspomniany Justin B., podczas, gdy Kasia z aparatem w dłoni, i w romantycznym zamyśleniu fotografowała roztrzaskujące się w czerni, białe fale. Mężczyźni mają swoje drogi, a kobietki swoje. 

Na stacji benzynowej zjedli jednak zgodnie fast food, typowe dla Islandczyków burgerki z kokteil sosa, czyli miksem keczupu i majonezu. Tomek jak zawsze podjadał Kasi, a ja broniłam przed nim zarówno jej, jak i swojej porcji. Czubiliśmy się tak i lubiliśmy przez większość wyjazdu. Z nudy i dla zabawy. 

Do Blue Lagoon, najsłynniejszego SPA Islandii, wybraliśmy się w ramach słodkiego finiszu. Świętowaliśmy z darmowym drinkiem w ręce udany wyjazd Kasi i Tomka, i kolejny, tym razem samotny, pobyt na Islandii mój. Nałożyliśmy krzemionkowe maski na twarz i z telefonami w górze pstrykaliśmy zdjęcia jak najęci. Foto gorączka nie trwała w nieskończoność. Zrelaksowaliśmy się za wsze czasy. Leżąc i spacerując po gorącej, mleczno-błękitnej wodzie, która w gruncie rzeczy jest odpadem, ze znajdującej się obok elektrowni geotermalnej. Kopci się z niej i paruje aż miło. Umieszczone na wodzie bary oferowały wybór trunków i maseczek, a skóra i samopoczucie po tychże nabierały po równo blasku i delikatności. Ponoć należy przed wodą chronić swoje złoto i włosy. Nam nie uszkodziło się żadne z wymienionych. Tomek wypocił więcej niż wypił, co było ostatecznie nieopłacalne, oraz zarezerował bilety tak, że właściwie ich nie było, przez co musieliśmy nadpłacić, aż po około 300 złotych od głowy. Był jednak ważny powód jego rzeczonego roztargnienia… 

Otóż wspaniała Paulina, która zawsze dzielnie gości nas w Reykjaviku, wysłała całą naszą bandę na śniadanie do pięknego Kaffihus Vesturbaejar. A tam, jak gdyby nigdy nic, kawkę piła sobie Björk. Biedny zatem, rozproszony Tomek, próbował bukować bilety ze wzrokiem uciekającym na twarz starzejącej się miło artystki. Wszyscyśmy faktem tym byli żywo podnieceni, a zdawało się, że mieszkańcy stolicy mają sobie widok gwiazdy za nic. Gapiliśmy się zatem ile wlezie my, łudząc się, że robimy to z klasą i umiarem. Is that really you? chciałam zapytać odważna ja. W końcu zatrzymaliśmy się tylko na fotografii telefonem, ukradkiem, niby to chcąc uwiecznić soczystość podanego śniadania. Może hit, a może kit. Śniadanie i kawa smakowały jednak lepiej niż u Tiffaniego. 

Na przeciwko tejże kawiarni można chłodzić i podgrzewać emocje w wodach basenu Vesturbaejarlaug. Cały ulokowany na zewnątrz, z wanienkami gorącej wody opatrzonymi selekcją temperatur i zimniejszym basenem pływackim. Pływasz na pleckach i patrzysz w niebo. Ponoć pływa i saunuje tam też rzeczona Björk. Kasia i Tomek też byli, i nadziwić się nie mogli, jak bardzo Islandia basenami stoi.

To chyba tyle. Przyjaciele odlecieli już do skłopotanej ojczyzny, ja za kilka dni także żegnam się z Islandią. 

Do pełni szczęścia Kasi i Tomkowi zabrakło tylko wyrazistych auror borealis. Mnie chyba tylko Billiego, bo zabrała go Norwegia.

Dziękuję zatem za dobre zarobki, pyszną rybkę, skrzętnie dawkowane promienie słoneczne i mnogość witaminy D w słynnym islandzkim tranie LÝSI. Wędrówki po klifach na mojej wysepce Heimaey, które dają chwilowe poczucie raju i wytchnienia, no i baseny, bo jestem istotą na wpół wodną. Za używane ubrania wysokiej klasy, skipy i deszcz, który pozwalał na skupienie się wreszcie na odkładanych na później filmach, książkach i pasjach. Za samotność, co pokazała, że tęsknić też jest cnotą.

PA PA ISLANDIO I ARRIVEDERLA VESTMANNAEYJAR.

PS. Fotografie pstrykały wybitne Katarzyna Ładny i  Paulina Mąka, tekst pisałam ja, a motywował Tomek Indyk. W grupie siła.

PS.2. Ostatnie zdjęcie z drona zhakowałam ze strony słynnego islandzkiego fotografa Bragi Thora. Jak nienawidzę dronów, tak kocham baseny. Yo.

5+

10 thoughts on “Blu Lagoon i spółka”

  1. Po przeczytaniu jeszcze bardziej żałuję że nimoglem tam z wami być. Zapraszam te parkę do Norwegii, jednak watpie czy będę wstanie przebić ten trip!

    2+
  2. Trip numero uno. Na zawsze w sercu. Islandia jest very special.
    Ps. Do zobaczenia Bili
    Ps2. Do zobaczenia Ośka

    2+
  3. piekne fotki i porywajaca narracja, poczulam zew przygody! troche mniej ekstremalnej niz wyprawa do wraku samolotu haha
    fajnie zobaczyc znajome twarze i posluchac szumu wiatru na islandii x

    1+
  4. Mam Cię na oku koleżanko. Baseny Vestmannaeyjar będą tęskniły za Tobą, foko. A ja jeszcze bardziej.

    0

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *