Jedzą rybę

Jeśli w ogóle jeść ryby to świeże i lokalnie. Do portu na Vestmannaeyjar codziennie cumują ogromne kutry zaopatrujące wyspę i świat w dorsze, czerniaki, śledzie, sole, flądry i wiele innych. Najprawdopodobniej łowią ich więcej niż przystoi, dlatego też my ograniczamy spożycie. Jednak ich walory, smakowe i zdrowotne czasami biorą górę. Dodatkowo jedno z nas zawodowo zajmuje się gotowaniem, a drugie jest jego pasjonatem, więc ciężko całkowicie pominąć rybi temat w kuchni. 

Otóż swoją kulinarną karierę na wyspie, prawdziwy zresztą powód naszej przeprowadzki tutaj, Billy rozpoczął w uchodzącej za przyzwoitą restauracji Slippurin. I choć na środowisko i wydłużone godziny pracy można by narzekać w nieskończoność, to mnie udało się skorzystać z przywilejów bycia dziewczyną kucharza i posmakować całego 7- daniowego menu rybnego, w którym specjalizuje się lokal. Otwarty tylko przez trzy letnie miesiące w roku, słynie z gotowania, opartego o lokalne zasoby, głównie ryby w towarzystwie ziół gromadzonych na tutejszych plażach i skalistych, powulkanicznych zboczach. Starania warte docenienia. 

Obfitość talerzy, które zostały mi zaserwowane pamiętnego wieczoru, przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Myślę, że nigdy w życiu nie byłam tak najedzona. Kolejny plus lub minus, każdemu podług potrzeb, bycia dziewczyną kucharza. Dowolna ryba, która pojawiła się na talerzach stawianych przede mną, w około 15 minutowych odstępach czasu, aż zabrakło miejsca na stole, była świeżo rozbierana na części przez Billego, tego samego dnia. Wśród przystawek znalazło się ceviche z dorsza, jego suszona skóra w formie chipsów, rybie skrzydełka w stylu BBQ, carpaccio z rekina czy grillowane langusty. Potem był filet z soli, sprytnie cięty, tak, że ryba całkowicie pozbawiona była ości, ale nadal zachowywała swoją pierwotną formę. Wszystko domykał wyśmienity deser tj. islandzki skyr, w lodowej formie z dodatkiem rabarbaru, całość słodko osadzona na ciastku z mniszka lekarskiego. 

Napitki też serwowali nie lada. Drinki na bazie naparów z lokalnych ziół, mniszka lekarskiego właśnie, szczawiu, rabarbaru, trybuli, lubczyku, arktycznego tymianku, dzięgielu, brzozy, jarzębiny czy ananasowca. Od samych nazw kręciło mi się w głowie, a można je jeszcze wzmacniać alkoholem i lokalnie wytwarzaną kombuchą. Stąd zresztą ponowna zajawka Billiego na grzybki herbaciane SCOBY i domową fermentację, o której więcej poczytacie wkrótce.

Jeśli zatem dać się skusić rybie, to tu. Właścicielom tej restauracji oddaję szacunek za korzystanie z regionalnego bogactwa naturalnego i użytkowanie każdej części ryby, która trafia pod ostrze noża. Zero waste. W Slippurin można dostać odpowiednio przyrządzoną głowę dorsza, jej skórę, płetwy czy wreszcie filet. Racjonalne gospodarowanie zasobami plus duża doza kreatywności i zabawy smakiem. To dobry kierunek. Sadzimy, pielęgnujemy, zbieramy, używamy, znamy, respektujemy i kochamy Vestmannaeyjar- tak sami o sobie piszą. W ich ofercie znajdziemy również barwne menu wegetariańskie. Kalafior z fermentowanymi pieczarkami i glonami, grillowane gruszki z masłem orzechowym i emulsją dzięgielową czy orzechowy stek z topinamburem i pomidorami. Nazwy skrajnie rozbudzające kubki smakowe. Dorzucam zatem i coś dla oczu. 

2+

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *