1. Ucztowanie promowe
Wychodzi na to, że najlepiej bawimy się na promach. Szczególnie tych dalekobieżnych. Zaczęło się od pływania słynnymi liniami Polferries z Gdańska do szwedzkiego Nynashamn. Na temat fenomenu tych przepraw można by napisać osobną notkę. Myślę, że specjalny deck z grillem i kiełbaskami, sala kinowa z jedynym seansem, dyskoteka w okrąglaku z zadaszeniem w formie obserwatorium astrologicznego i pijani mężczyźni wywożeni na wózkach inwalidzkich przez pracowników ochrony mówią same za siebie.
Nawet pies zdaje się już być przyzwyczajony do promów, których ongiś bał się panicznie, jak zresztą większości rzeczy w swoim poschroniskowym życiu. Spokojnie wygrzewa się na pokładzie, z zaciekawieniem popatrując na fale, których widok ostatecznie go przeraża, więc asekuracyjnie usuwa się w cień.
Wjeżdżając na prom, wjeżdżasz do nowego świata. A na jego odkrycie czasem nie starcza czasu podczas jednej przeprawy. Kawiarenki, przedziały sypialne, sklepiki bezcłowe, jednoręcy bandyci, deki z leżakami, łaźnie i prysznice, wybiegi dla psów czy wreszcie ciekawe historie współpasażerów. Każdy płynie po coś, niektóre twarze świadczą same o sobie. Pytać nie trzeba. Nawet nie chce myśleć co dzieje się na prawdziwych cruiserach.
My płynęliśmy z portu Santa Teresa na Sardynii w kierunku Korsyki. I choć przeprawa niby krótka, prom niewielki, to i tak zabawa była przednia. Prom o godzinie 9 rano, na który wjechaliśmy podnieceni, przemycając psa, UWAGA, uderzył w skałę. Stało się to w samym porcie, więc zapobiegawczo kazano nam zejść z łajby i czekać na następny. Kapitan w swej hojności otworzył bar na łodzi dla wszystkich, więc mogliśmy zabawić się z piwkami za dara. Darowanym piwkom nie patrzy się w oczy, ale kapitanowi, co pięknie spocony przepraszał nie chcąc zostać kolejnym Schettino, już tak. W oczekiwaniu i z piwkiem w dłoni szukałam pamiątkowego magnesu z flagą Sardynii, ale Billy doradził, że za 4 euro na Korsyce kupię dwa, a jak da bóg to trzeci dostanę gratis. Zaufałam mu. Pływajcie promami, a jak dają to bierzcie.
2. Manewrowanie na campingach
Na campingach śpimy rzadko, więc jeśli już zapada decyzja o takim noclegu, jesteśmy w nie lada emocjach. Nie możemy się zdecydować gdzie ustawić vana, czy jest dobre wyrównanie terenu, ile cienia, jacy ludzie wokół, najlepiej, żeby było dość intymnie i dobra odległość od pryszniców i toalety. Generalnie gruba operacja logistyczna. Nasz pierwszy camping na Korsyce to camping Rodinara, niedaleko Bonifacio. Tam właśnie tak manewrowaliśmy, że aż gałąź utkwiła w bocznej, tylnej szybie vana i rozbiła ją w proch. Resztę korsyckiej przygody odbyliśmy zatem z malowniczym kartonem z boku.
Co was nie zabije to was wzmocni. Kamping Rodinara miał wiele więcej do zaoferowania. Od rana grzaliśmy się w luksusie przy basenie z widokiem na morze, pod bambusową parasolką, na leżaku. Polecamy te miejscówkę. Eleganckie prysznice, kawiarnia, pizzeria, basen, sklepik, gdziem wreszcie nabyła rzeczony magnes z głową Maura-wszystko za 22 euro za noc plus pies, everything included.
Polecamy też kemping Calamar, niedaleko Cervione. Szczególnie w czasach koronawirusa. W środku wielkie pustki, tylko my i 3 inne vany. 12 euro za noc, prysznice nad samą plażą, umywalki ze wspaniałym widokiem na morze. Parking w starym gaju oliwnym z dużą ilością cienia i klimatem hippi współtworzonym przez wyrzeźbione w drzewach twarze pachamamy. Do tego Billiemu zachciało się bawić w chowanego. Poddenerwowany stwierdził, że zgubił 700 euro i w szale przetrzepywał furgonetkę, bym to w końcu ja znalazła jego zgubę, którą ponoć i tak ukryłam. Malowniczy spadochroniarze na błękitnym niebie wyciszyli emocje tej akcji. Obok nas ulokowała się za to niemiecka para z dwójką małych dzieci. Te po nocach płakały, a przed napiętą relacją wyczuwalną między ich rodzicami, uchroń mnie proszę boże i pachamamo.
Campingi to też małe światy, korzystajcie z nich z umiarem, tak jak my, wtedy docenia się je bardziej. I manewrujcie z głową.
3. Zabawy plażowe
Plaże Korsyki są rajskie, jak z obrazka. Lazurowa woda, o krystalicznie czystym kolorze, na horyzoncie przemyka biała żaglówka. My szukamy cienia wśród drzew piniowych, Farel siedzi w kawiarnianej szafce. Wszystko to dzieje się w okolicach miasteczka Aleria. Do tego jesteśmy zaopatrzeni w krewetki z marketu po 2,40 euro za pudełko, piwko Pietra o wyjątkowo ciemnej barwie przyjemnie chłodzi gardło. Wybita szyba nie przeszkadza już tak bardzo. Dodatkowo Billy nałogowo układa piosenki. Choć ze śpiewem jest troszeczkę na bakier to tekściarz z niego klasowy. Lepiej jednak jeśli słowa tych utworów pozostaną w ścianach vana. Śpiewanie we vanie to jest to, a jak jeszcze układacie swoje teksty to szacunek podwójny.
Przy drodze z Il Rousse do San Florence kolejna świetna piaszczysta miejscówka. Polecamy granie w paletki do utraty tchu, potem zachody słońca smakują jak nigdy. My przeżyliśmy taki jeden, spektakularny na końcu ślepej drogi, gdzie zaparkowaliśmy vana na noc, a o poranku Billion wpadł we własną kupę, gdy gałąź której kurczowo się trzymał nie wytrzymała ciężaru jego i kału. Wzieliśmy to za dobry omen. Bo wkrótce udało nam się odbyć jeden z lepszych snoarklingów.
Polecam to plażowe hobby wszystkim, będąc sama świeżakiem w temacie. Mnogość i uroda podwodnych światów są nie do oddania w słowach. W okolicach latarni w Il Rousse wypatrzyłam nawet jedną czerwoną rozgwiazdę, nonszalancko rozciągniętą na kamiennym zboczu.
Jeszcze jedno. Czarna plaża w Nonza to must see. Tutaj wystarczy wyciągnąć aparat foto, a zdjęcia robią się same, gotowe kadry filmowe lepią się w głowie. Ciemne od azbestowych łupin kamienie parzą w stopy, a błękitna, słona jak cholera, woda nosi ciało i faluje nim lekko, przyjemnie chłodząc. Billy wpadł na genialny pomysł konkursu na jak najdłuższe przetrzymywanie rozgrzanych kamieni między pośladkami. Upuszczał je następnie, wpychając uprzednio ile wlezie, z radością, w przykucu, symulując rozwolnienie. Tejże osobie plaża bezwarunkowo kojarzy się z zabawą. A i może z opalenizną, którą dzielnie i równomiernie zdobywa.
4. Zwyczajne opowieści z Il Rousse
Ille Rousse to dla Billiego miejsce znaczące. Nie mogliśmy go pominąć będąc na Korsyce. Oprowadzał po nim prawie jak burmistrz.
To tutaj jego umysł rozpuścił się w zmiennocieplnych wspomnieniach pracy w hotelu Napoleon, w centrum miasta, około 6 lat temu. Zaliczył 6-miesięczny pobyt pracowniczy w charakterze kucharza, gdzie stawiał swoje pierwsze kroki w tymże fachu, a jako osoba ambitna pokonał niedogodności płacy, rachunków i wyżywienia. Jak twierdzi, dużo jarał i czasem jeździł na deskorolce. Wykradał mango z lodówek i jadł je na dwa gryzy, zapakowawszy także dwa do torby współlokatorowi z zaleceniem szybkiego ich zjedzenia, najlepiej w kiblu. Choć jak widzicie warunki bywały różne, miejsce owe wspomina z nostalgią i czuje się jak były obywatel miasta. Wspomina o ksywkach Executour i Dominatour (z francuskim akcentem), które ponoć nadawały mu lokalne dziewczęta.
Mimo znawstwa miasteczka nocleg wybrał nam taki se. Był to parking pod starą latarnią morską, gdzie koło północy zaczęło robić się groźnie. Był piątek. Pijana młodzież wzięła się za granie głośnej muzyki z samochodów i jazdę nimi w zawrotny sposób zbyt blisko nas. Wszystko to obserwowaliśmy spoceni, ukryci za srebrnymi zaślepkami tylnich szyb vana. Dopiero po niewielkim przeparkowaniu udało się zasnąć spokojnie i w ciszy.
Zwiedzanie z lokalnymi przewodnikami zawsze w cenie. Ci, z wybujałą wyobraźnią mają u mnie jeszcze większy plus.
5. Droga na Cap Corse – Korsyka ma wszystko
Wnętrze Korsyki jest piękne i dzikie jak może być tylko interior ekskluzywnej wyspy. Jest podobne w swej urodzie Dolomitom, z górskimi wystrzępieniami nagromadzonymi na horyzoncie.
Wczoraj spaliśmy w lesie nieopodal jeziora, by dojść do wniosku, że Korsyka ma w sobie wszystko. Piękne lasy, urocze jeziora, błękitne morze i stare, stylowe domki w otoczeniu wysokich gór. Ma też luźno żyjące zwierzęta domowe. W lesie obudziło nas muczenie krów, co o poranku biegały i goniły się na wzajem między paprociami. Mijaliśmy też stada wolnych kóz, a nawet czarnych świń, które jak twierdzi Billy są typowe dla regionu.
Podwójnie utwierdziła nas w tym przekonaniu droga na Cap Corse. Obrotowa w swym charakterze, rozpięta nad samym skrajem morza, ale na sporej wysokości, co sprawiało, że niektóre zakręty samoistnie wstrzymywały nam oddech. Na trasie mijaliśmy niewzruszonych niczym staruszków grających spokojnie w petankę, grupy kóz przechadzające się beztrosko przy drodze, jakby za nic mające prawa ruchu drogowego, i dobrze. Zatrzymywać się tutaj to sama przyjemność. Stare kapliczki, rezydencje budowane w wyspiarskim, antycznym stylu, majestatycznie piętrzące się w małe wioski i wisienka na torcie czyli kopalnia azbestu blisko Nonza. Prosto z filmu Wesa Andersona. Już nieczynna, ale dodająca wyspie charakteru i tajemniczości.
Koniecznie zahaczcie o Corte, urocza twierdza na zwietrzałym wzgórzu o wspaniałym widoku na korsyckie rozległości krajobrazu. Górzystość połączona z morskością. Czysty geniusz.
Parkingi nad samym morzem mijaliśmy jeden za drugim. Ostatnią noc spędziliśmy na jednym z nich, 15 minut od Bastii. Do snu wlewaliśmy w gardło lokalne białe wino mieszane z jeszcze bardziej lokalną wodą naturalnie gazowaną Orezza. Must drink..
English version:
1. Ferry feast
It turns out we have the best fun on the ferries. Especially the long-distance ones. It started with sailing on the famous Polferries lines from Gdańsk to Swedish Nynashamn. A separate note could be written about the phenomenon of these crossings. I think that a special deck with grill and sausages, a cinema room with a single screening, a disco in a circular log with a roof in the form of an astrological observatory and drunk men taken out in wheelchairs by security guards speak for themselves.
Even our dog seems to be used to the ferries he was once terrified of, like most things in his post-shelter life. He is calmly basking on the deck, looking with curiosity at the waves, the sight of which ultimately terrifies him, so he steps back into the shadows with caution.
By boarding the ferry, you are entering a new world. And sometimes there is not enough time to discover it during one crossing. Cafes, sleeping compartments, duty-free shops, one-handed bandits, deck chairs, baths and showers, dog runs and, finally, interesting stories from fellow passengers. Everyone is on it for something, some faces testify for themselves. No need to ask. We don’t even want to think about what’s happening on real cruisers.
We sailed from the port of Santa Teresa in Sardinia towards Corsica. And although the crossing was supposed to be short, the ferry was small, it was still fun. The ferry at 9 am, which we entered excitedly, smuggling a dog, ATTENTION, hit the rock. It happened in the port itself, so we were ordered, as a precaution, to get off the boat and wait for the next one. The captain, in his generosity, opened the bar on the boat to everyone, so we could have fun with our gifted beers. Donated pints are not to be looked at, but the captain, who was sweaty, apologized to us, not wanting to become another Schettino, yes. While waiting with a beer in the hand, I was looking for a souvenir magnet with the Sardinian flag, but Billy advised that for 4 euros in Corsica I would buy two, and God willing I would get the third one for free. I trusted him. Use the ferries, and emerge in what they have to offer.
2. Maneuvering at camping sites
We rarely sleep on campsites, so when a decision is made about such accommodation, we are in quite a lot of emotions. We cannot decide where to put the van, whether there is good ground leveling, how much shade there is, what kind of people are around, preferably it should be quite intimate and with good distance to showers and toilets. Generally a fat logistics operation. Our first campsite in Corsica is camp Rodinara, near Bonifacio. That’s where we maneuvered so much that a branch stuck in the rear side window of the van and smashed it to dust. So we did the rest of the Corsican adventure with a picturesque cardboard on the side.
What doesn’t kill you, makes you stronger. Rodinar’s campsite had much more to offer. From the morning we warmed ourselves in luxury by the pool overlooking the sea, under a bamboo umbrella, on a sunbed. We recommend this place. Elegant showers, cafe, pizzeria, swimming pool, small shop, where I finally got the Maura head magnet – all for 22 euro a night plus a dog, everything included.
We also recommend camping Calamar, near Cervione. Especially in times of coronavirus. There’s a big emptiness in there, just us and 3 other vans. 12 euros a night, showers right on the beach, sinks with a wonderful sea view. Parking in an old olive grove with plenty of shade and a hippi vibe created by the faces of the pachamama carved in the trees. In addition, Billie wanted to play hide and seek. Upset, he said that he had lost 700 euros and was going through the van furiously so that I would finally find his loss, which I supposedly hid anyway. Picturesque paratroopers in the blue sky silenced the emotions of this action. A German couple with two small children settled next to us. They cried at night, and from the tense relationship felt between their parents, please, save us god and pachamama.
Camps are also small worlds, use them in moderation, just like us, then they are more appreciated. And maneuver with your head.
3. Beach fun
Corsica’s beaches are picture-perfect. Azure blue water, crystal clear in color, a white sailboat skimming the horizon. We are looking for shade among pine trees, Farel is sitting in a cafe cupboard. All this is happening near the town of Aleria. In addition, we are supplied with shrimps from the market for 2.40 euro per box, Pietra beer with an extremely dark color pleasantly chills the throat. Broken van glass doesn’t bother that much anymore. Plus, Billy is compulsive in composing songs. Although the singing is a bit at odds, he is a class-writer. However, it is better if the lyrics of these songs remain in the walls of the van. Singing in a van is cool, and if you also arrange your own lyrics, it’s a double respect.
On the road from Il Rousse to San Florence, another great sandy spot. We recommend playing paddles until you lose your breath, then the sunsets taste like never before. We experienced a spectacular one, at the end of a blind road, where we parked the van for the night, and in the morning Billy fell into his own shit pile when the branch he was clinging to could not bear his weight and his stool. We took it as a good omen. Because soon we had one of the best snoarklings.
I recommend this beach hobby to everyone, being a newbie in the subject myself. The multitude and beauty of the underwater worlds are beyond words. In the vicinity of the lighthouse in Il Rousse, I even spotted one red starfish, nonchalantly stretched on the stone slope.
One more thing. The black beach in Nonza is a must see. Here it is enough to pull out the photo camera and the photos do themselves, the unfinished film frames stick in the head. The stones, dark with asbestos shells, burn your feet, and the blue, salty as hell water carries the body and waves it slightly, cooling it pleasantly. Billy came up with a brilliant idea for a competition to keep the hot stones between the buttocks as long as possible. He then dropped them, stuffing as much as he could beforehand, happily crouching, simulating diarrhea. The beach is definitely associated with fun for this person. Or maybe with a tan, which he gains bravely and evenly.
4. Ordinary stories from Il Rousse
Ille Rousse is a significant place for Billy. We couldn’t miss it while in Corsica. He walked around it almost like a mayor.
It was here that his mind dissolved in cold-blooded memories of working at the Napoleon Hotel, in the city center, about six years ago. He completed a 6-month stay as a cook, where he took his first steps in this profession, and as an ambitious person he overcame the inconvenience of pay, bills and food. As he says, he used to smoke a lot and sometimes skateboarded. He would steal mangoes from refrigerators and eat them two grits, also packed two in his roommate’s bag with the recommendation to eat them quickly, preferably in the toilet. Although, as you can see, the conditions were severe, he remembers this place with nostalgia and feels like a former citizen of the city. He mentions the nicknames Executour and Dominatour (with a French accent) allegedly given to him by local girls.
Despite the knowledge of the town, he chose a weird place for the night. It was a parking lot under an old lighthouse, where it started to get scary around midnight. It was Friday. Drunken youth started playing loud music from cars and driving them in a dizzying way too close to us. We watched it all in the sweat, hidden behind the silver window covers of the van. Only after a slight re-parking did we manage to fall asleep peacefully and in silence.
Sightseeing with local guides is always included. Those with vivid imaginations have an even bigger plus with me.
5. Road to Cap Corse – Corsica has it all
The interior of Corsica is as beautiful and wild as the interior of an exclusive island can be. It is similar in beauty to the Dolomites, with mountain jaggedness piled up on the horizon.
Yesterday we slept in a forest near the lake to come to the conclusion that Corsica has it all. Beautiful forests, charming lakes, blue sea and old, stylish houses surrounded by high mountains. It also has loose living pets. In the forest we were awakened by the mooing of the cows that ran and chased each other among the ferns in the morning. We also passed herds of free goats and even black pigs, which Billy says are typical of the region.
This belief was doubly confirmed by the road to Cap Corse. Rotary in nature, stretched over the very edge of the sea, but at a considerable height, which made some bends spontaneously hold our breath. On the route, we passed unmoved old people playing petanque calmly, groups of goats walking carelessly by the road, as if they didn’t care about traffic laws, and that’s good. It is a pleasure to stop here. Old chapels, mansions built in an insular, antique style, majestically piled up into small villages and the icing on the cake – an asbestos mine near Nonza. Straight from a Wes Anderson movie. It is closed, but it adds character and mystery to the island.
Make sure to check out Corte, a lovely fortress on a weathered hill with a magnificent view of the Corsican landscape. Mountainousness combined with sea. Pure genius.
We passed one by one the parking lots by the sea. We spent our last night on one of them, 15 minutes from Bastia. We poured local white wine mixed with even more local Orezza sparkling water down our throats to sleep. Must drink …
simply beautiful.
Just like the author.
Nie, no byłam tam, jest jak piszecie! Super wpisik, proposuję