Ogień

Być na Islandii i nie stanąć na wulkanie, to jak cogito ergo bez sum. Archipelag Vestmannaeyjar, nasz aktualny dom, wykształtował się około 12 tysięcy lat temu właśnie na skutek podwodnych erupcji wulkanicznych. Chodzenie ulicami miasteczka to zatem stąpanie po stosunkowo niedawnej ognistej historii. Znajdujemy się w tzw. południowo islandzkiej strefie wulkanicznej, na którą składa się blisko 80 podwodnych i naziemnych wulkanów. Mamy tu 15 wysepek, najmłodsza z nich Surtsey, powstała w 1963 roku w wyniku trwającej 4 lata erupcji podwodnego wulkanu. Jest pod stałym nadzorem naukowców, którzy na jej przykładzie próbują rozwikłać tajemnicę powstania świata. Powodzenia.  

Wybuch, który skierował oczy świata na te islandzkie wysepki odbył się w 1973 roku i trwał 155 dni. Mowa tu o erupcji wulkanu Eldfell. Jednego z dwóch znajdujących się na wyspie Heimaey, jedynej zresztą zamieszkanej spośród całego archipelagu. Tenże szkodnik zdołał powalić wiele budynków mieszkalnych, tym samym powodując wielomiesięczne przymusowe opustoszenie wyspy. Szczęśliwym trafem, wybuch, choć niespodziewany, nie pochłonął ludzkich istnień. Mówi się szeptem o jednym pijaku, który ponoć wykradał lekarstwa z magazynu lokalnej apteki i nikt nie odnalazł biedaka na czas. Karma. Jako, że pogoda w przeddzień wybuchu była mocno sztormowa, rybacy pozostawili swoje łodzie w porcie, nie wybrali się na połowy, co niesamowicie usprawniło szybką ewakuację ludności. Pomagały także samoloty. Ludzie w popłochu zabierali tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Zanim zdołano wstrzymać nieustanny wylew lawy, używając w tym celu blisko siedmiu bilionów litrów słonej, morskiej wody, około 1/5 miasta została zniszczona. Zapis wszystkich tych wydarzeń, a nawet wejście do jednego z odkopanych domostw jest możliwe w muzeum Eldheimar. Warto. 

Pierwszego listopada można tu zatem spędzać specyficznie. Maszerując po cmentarzysku domów. Na naniesionych przez wulkan kamieniach zaaranżowano granitowe tabliczki, które informują przechodniów, po jakim domu aktualnie deptają. Można zobaczyć nazwy ulic, odczytać imiona byłych mieszkańców, dać się ponieść historycznej wyobraźni, a wszystko to w labiryncie wulkanicznych skał i jesienniejącej zieleni. Przyjemny to listopadowy spacer w iście islandzkim, ognistym stylu, szczególnie kiedy w ojczyźnie wszystkie cmentarze szczelnie zamknięte epidemią. Palimy świece tutaj, zadumy nigdy dosyć. Wyspa w wyniku wybuchu zwiększyła swoją powierzchnię o blisko 2 km2. Terenów do zamyślonych spacerów nie zabraknie dla nikogo. 

3+

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *