Oto jesteśmy. Już od pięciu dni i nocy na Sardynii w trybie plażowo-podróżniczym, lub inaczej szlakiem plaż. Turystyka w poszukiwaniu brązatury, jak mawia Billy.
Prom do miasteczka Olbia na północy Sardynii wzięliśmy początkiem czerwca. Była to przeprawa nocna i mocna. Z Civitavecchia, gdzieśmy zjedli pożegnalną pizzę w knajpie portowej z Emilą i Markiem z aroundthecraft (Sprawdźcie ich rzemieślniczego bloga). Z pełnymi brzuchami i głowami rozmarzonymi wizjami wyspiarskiego dolce vita o 23 wjechaliśmy na statek.
Prom znowu okazał się być małą lupką na świat. Byliśmy my i mnóstwo włoskich kierowców tirów. Przypomnę, że pierwsza fala koronawirusa. Kierowcy porozkładali się na sofach strefy restauracyjnej, w takich samych sandałkach, skarpetkach, i z nerkami lub małymi torebeczkami zwisającymi przez ramię. Wniosek jest krótki- tirowcy to subkultura europejska, może nawet światowa. Noszą się z podobną, wygodnicką nonszalancją.
Kopiując ich styl rozłożyliśmy się z Billym i Farelą na jednej z sof. Niby wszędzie rozklejone zakazy siadania, związane z obowiązkowymi dystansami przy koronie, ale nikt się tymi zakazami nie przejmuje. Zasnęliśmy lekceważąco i my. Obudził nas dopiero wschód słońca nad Sardynią.
Swój pierwszy bezpieczny i rajski kamping rozbiliśmy w Porto Taverna z widokiem na wyspę Tavolarę, o turkusowej wodzie i piasku w kolorze crema di caffe. Wiatr był porywisty, a niesforna plandeka, z której próbowaliśmy utworzyć skrawek cienia, dla czarnego jak noc Fareli, wprawiła nas w nie lada wkurw. Uciekliśmy zatem szukać innych plaż, a tych na Sardynii nie brakuje. Można zmieniać je jak znudzone rękawiczki. Dodatkowo w koronawirusie są puste. Dzielimy plaże i parasole tylko z lokalsami. Lepiej być nie mogło. No może mniej wietrznie.
Wyróżnię jedną z najdłuższych plażę Lu Litarroni w pobliżu Aglientu, ponoć dedykowaną nudystom. Większość obecnych jednak strefy intymne pozakrywała. Bardziej przed wzrokiem innych ludzi, niż słońca. Kto by nie chciał wyrównanej opalenizny. Billy jechał z zamiarem opalania się komando, ale zgodnie z panującym wokół trendem pozostał w majteczkach.
Droga do tego nudystycznego raju była dziurawa, że aż strach. Zostawiliśmy auto w lesie w pozycji o bardzo dziwnym nachyleniu i uderzyliśmy na piasek. Mając nadzieję, że do naszego powrotu nadal będzie stało na czterech kołach. Stało.
No to przechodzimy do sedna. Wyspiarskie życie nie sprzyja prowadzeniu pamiętnika. Cholernie trudno pisze mi się na plażach. Za dużo się tutaj dzieje. Nie mogę oderwać wzroku i słuchu od:
- rozbryzgujących się zadziornie o piasek fal, każda inaczej się toczy, mieni innymi kolorami, niesie inne masy piany, dociera w inne miejsce i przybiera inny kształt, który mogę nazwać roboczo kształtem fali. Zawsze byłam romantyczna.
- przechadzających się wzdłuż tychże fal ludzi. Z psami lub bez. W kapeluszach lub bez. W spodenkach lub majteczkach. Z topem lub topless. Blond i czarni, opaleni i bladzi. O czym gadają i do którego parasola zmierzają. Nie mogę przestać się gapić.
- grupki dzieci, co chwyciły w mig szczupły, tyczkokształtny kijek i kręcą się wokół niego, z nim, nad nim. Po chwili znudzone rzucają go w piach i zabierają się za grę w rzucanie kamieni w dal. Przenoszę się w beztroskie czasy wakacji nad morzem za dzieciaka. Wtedy w głowie miałam tylko jagodziankę, albo czy iść do wody już teraz, czy może za dziesięć minut. Wielce prawdopodobne, że nawet i o tym nie myślałam. Po prostu szłam, jadłam, wodowałam, amen.
- psów. Niektóre szczekają, inne włażą do wody, której te szczekające się boją. Większość chowa się w cieniu parasoli. Albo jak w przypadku Fareli, w cieniu skonstruowanej przez Billiego, z patyków plażowych, tzw. ścianki zacieniającej. To popularna na Sardynii strategia ochronna. Widywaliśmy wiele bezpańskich plażowych psów, które chowały się za takimi patyczakowymi murkami.
Strategi plażowych można się uczyć na Sardyni do woli. Każdy Włoch idzie na plaże z parasolką, materiałowe wiatrochrony to chyba wynalazek bałtycki. Tu ludzie ucztują parasol w parasol.
Cieszę się, że Billy ofiarował mi swoje rybackie krzesełko. Było to wyjątkowo użyteczne narzędzie. Stawiało mnie w pozycji wyprostowanej, patrolującej. Żadna sytuacja plażowa nie umykała memu oku. Brakowało mi tylko podwyższenia, jakie mają prawdziwi ratownicy wodni. Nie można mieć wszystkiego. Kiedyś się dorobię.
Specjalnie dla was, z Sardynii, samozwańcza strażniczka plaży.
English version:
Here we are. Already five days and nights in Sardinia in the beach-travel mode or if you prefer travelling along the beach trail. Tourism in search of bronze, as Billy says.
We took the ferry to the town of Olbia in the north of Sardinia at the beginning of June. It was a night crossing. From Civitavecchia, where we had a farewell pizza in a port pub with Emila and Marek from aroundthecraft (Check out their craft blog). With full bellies and heads filled with dreamy visions of the island’s dolce vita, we entered the ship at 23:00.
The ferry again turned out to be a small magnifying glass to the world. We were accompanied by lots of Italian truck drivers. Let me remind you that it was the first wave of the coronavirus. The drivers settled down on the sofas of the dining area, in the same sandals, socks and with small purses hanging over the shoulder. The conclusion is truckers are a European subculture, maybe even a global one. They dress up with a similar, comfortable nonchalance.
Copying their style me, Billy and Farela laid down on one of the sofas. Seemingly bans to sit on them related to the compulsory virus distances that were stuck everywhere, were not so important cause nobody cared about them. We fell asleep disrespectfully. We were only awakened by the sunrise over Sardinia.
We set up our first safe and paradise camping in Porto Taverna with a view of the Tavolara island, with turquoise water and crema di caffe sand. The wind was gusty, and the unruly tarpaulin we tried to make a patch of shadow for Farela pissed us off. So we ran away to look for other beaches, and there are plenty of those in Sardinia. You can change them like gloves. Additionally, they are empty in the coronavirus. We share beaches and umbrellas with locals only. It couldn’t be better. Well, maybe less windy.
I will distinguish one of the longest Lu Litarroni beach near Aglientu, supposedly dedicated to nudists. Most of those present, however, covered their intimate zones. More from the sight of other people than the sun. Who wouldn’t want an even tan. Billy was going to sunbathe commando, but in line with the trend around the world, he remained in panties.
The road to this nudist paradise was full of holes, it was scary. We left the car in the woods on a very strange slope and hit the sand. Hoping it will still be on four wheels until our return. It was.
So we come to the point. Life on the island is not conducive to keeping a diary. It’s fucking hard to write on the beaches. There is too much going on here. I can’t take my eyes off and hearing from:
- waves splashing aggressively on the sand, each rolls differently, shimmers with different colors, carries different masses of foam, reaches a different place and takes a different shape, which I can call a wave shape. I’ve always been romantic.
- the people walking along these waves. With or without dogs. With or without hats. In shorts or panties. Top or topless. Blonde and black, tanned and pale. What are they talking about and which umbrella are they going to. I can’t stop staring.
- groups of children, who grabbed a slender pole-shaped stick in no time and spin around it, with it, above it. After a while, bored, they throw it in the sand and start throwing stones into the distance. I am virtually moving into the carefree times of holidays by the sea as a kid. Back then, I only had a blueberry pie in my head, or whether to go to the water now, or maybe in ten minutes. Most likely, I didn’t even think about it. I just walked, ate, took off, amen.
- dogs. Some bark, others crawl into the water, which the barkers are afraid of. Most are hidden in the shade of umbrellas. Or, as in the case of Farela in the shadow, constructed by Billy, from beach sticks, the so-called shading wall. This is a protective strategy popular in Sardinia. We saw many stray beach dogs hiding behind such sticky walls.
You can learn beach strategies in Sardinia at will. Every Italian goes to the beach with an umbrella, fabric windbreaks are probably a Baltic invention. Here people feast an umbrella into an umbrella.
I’m glad Billy gave me his fishing chair. It was an extremely useful tool. It put me in an upright, patrolling position. No beach situation escaped my eye. The only thing I missed was the elevation that real lifeguards have. You can not have everything. Someday I will get there.
Especially for you, from Sardinia, the self-proclaimed beach guardian.