Helikopterów zatem nie było, były liny, wystraszone owce i gruboskórni Islandczycy w swoich wełnianych sweterkach. Poinformowali nas, że zdejmują tylko te najmłodsze, które wkrótce wylądują na ich stołach. Starsze zostają na klifach całą zimę, jako, że przez kojący wpływ oceanu na klimat, śniegu tu nie uświadczysz.
Kiedy nieśmiało spytałam, czy nigdy w ten sposób fizycznie nie uszkadzają owiec, odpowiedzieli, że nie i dziwnie się roześmiali. Czułam, że ich więź z tymi zwierzętami podlega innym kryteriom. Najstarszy z nich, blisko 90-tki, ponoć codziennie wspina się do swoich owiec dokarmiać je chlebem i rozpalać świece, odstraszające złe moce. I rzeczywiście, kilkakrotnie podczas nocnych spacerów po miasteczku, zaobserwowaliśmy ciepłe światło ognia wybijające się z ciemności klifu. Podobne ogniste przesądy można znaleźć w tradycji polskich redyków czyli uroczystych wyjść i powrotów pasterzy z wypasów owiec.
Rozbudzona tymi informacjami dokonałam kolejnego dziecinnego haftu, którego sens, jeśli w ogóle, uwidacznia się tylko na dużym zbliżeniu. Dla ułatwienia zestawiam ze zdjęciem inspiracyjnym.